piątek, 22 lutego 2013

"Grillbar Galaktyka" Maja Lidia Kossakowska

"Grillbar Galaktyka" - Maja Lidia Kossakowska

Witam serdecznie czytelników!
W dzisiejszych czasach, gdzie tyle już zostało wymyślone/przerobione ciężko o coś oryginalnego, choć wciąż napływają świeże, nowe pomysły - Bogu niech będą dzięki. Oprócz tego, liczy się jednak jeszcze wykonanie - jeśli i to jest dobre, to czego jeszcze chcieć od powieści? Niczego. Świetnym przykładem będzie właśnie książka Maji Lidii Kossakowskiej - "Grillbar Galaktyka", za którą, moim zdaniem w pełni słusznie, autorka otrzymała w 2012 roku nagrodę im. Janusza A. Zajdla.

Hermoso Madrid Iven - znany i utalentowany szef kuchni, w dużej, renomowanej restauracji, "Płaczącej Komecie". Wiedzie sobie spokojne życie kucharza, wykonuje swoje obowiązki (do których należy m. in. wypędzanie wielkich, zmutowanych stworów, rodem z filmów "Obcy", które przypadkiem mogą zalęgnąć się w magazynie) i nikomu nie zawadza. Tak sielankowo będzie jednak tylko do czasu... Pewnego wieczoru w jego restauracji ma odbyć się zamknięty bankiet - bankiet dla młodego polityka i gangsterskiej szychy. Trzeba przygotować specjalne dania, dekoracje i te sprawy, każda rzecz ma być dopięta na ostatni guzik. Tak też jest. Na stół wyjeżdżają najlepsze potrawy, każda starannie przygotowana - same specjały. Coś jednak jest nie tak. Mafiozo pada na parkiet targany konwulsjami. Wybucha niesamowite zamieszanie. Ktoś go otruł. Tylko kto? Najpewniej kucharz - zabić dziada!


Tak oto rozpoczyna się wielka, fascynująca opowieść. O ucieczce Herma, bo tak zwracają się do niego znajomi, o jego tułaczce po kosmosie, o jednej, wielkiej, cholernej przygodzie, po której już nic nie będzie tak, jak po staremu.
Ta pozycja jest jego pamiętnikiem - on jest narratorem, on opisuje to, co się tam działo, w końcu przecież był tego naocznym świadkiem, więc kto nadawałby się do tego lepiej?


Pomysł - jest. Wykonanie - jest, i to jakie. Kossakowska ma bardzo dobrze wyrobiony warsztat literacki, to można odczuć już po pierwszych stronach. Ciekawe dialogi, niebanalne opisy, ciągła akcja - to tylko jedne z wielu plusów tej książki. Kolejnym jest chociażby świetne wykreowanie bohaterów. Są barwni, wyraźni i przede wszystkim naturalni. Każdy jest inny, ma swoje szczególne cechy. Niektórych po prostu nie da się nie polubić!

Powieść jest też niesamowicie humorystyczna. Momentami naprawdę wybuchałem śmiechem, innym razem rozszerzałem gały ze zdumienia, a jeszcze kiedy indziej byłem po prostu podniecony jak dziecko na Wigilii, czekające na otwarcie prezentów. Podczas czytania zawsze towarzyszą nam jakieś emocje, ale nigdy, przenigdy znudzenie. Co to, to nie, na to autorka nam nie pozwala. Nie jest to książka z którą się siedzi i po prostu czyta, to książka, z którą przeżywa się niesamowitą, zaskakującą, kosmiczną przygodę!

Pani Maja oszołomiła mnie jeszcze jednym - liczbą ras, planet, potraw, kultur, które przewijają się w książce. Gdzie znajdziecie bowiem żółwca altairskiego? Lub dorodnego świniotrąbca? Albo zielonogronnego laudyjskiego grzywacza ponczowego? Lub chociaż zwilca szczurzopyskiego? Gdzie? Tylko tam.

Kolejnym aspektem, który zasługuje na uwagę, jest robota, jaką wykonała Fabryka Słów, tworząc okładkę. Czyż ona nie jest piękna? Zapewne niektórych odrzuca, innych zachwyca, cóż. Nie zmienia, to jednak faktu, że jest dobra. Naprawdę dobra. Gdyby nie ona, pewnie nigdy nie sięgnąłbym po tą lekturę. Panu Piotrowi Cieślińskiemu należą się serdeczne gratulacje! Nie mniejsze, niż dla Daniela Grzeszkiewicza, wykonawcy ilustracji. Są dopracowane w każdym calu, klimatyczne i realistyczne (jeśli można użyć takiego określenia w stosunku do kosmitów). :3

Ohh, co ja mogę jeszcze napisać o tej książce? Ja ją po prostu pokochałem.  Pokochałem za genialny pomysł, za styl pisania pani Kossakowskiej, za wyśmienicie wykreowanych bohaterów, za humor, za nieustanną akcję, za dziwne, zaskakujące, kosmiczne istoty, za świetną, intrygującą okładkę, za klimatyczne ilustracje, za to, że jest to po prostu niebanalna, wciągająca, barwna opowieść, którą trzeba przeczytać!

"[...] Ale jeśli pojmiecie choć w maleńkiej części, dlaczego nadal kocham tę robotę, to znaczy, że wygrałem. 
Bo kosmos jest pełen żarcia. Podobnie jak ras, idei, tradycji, pomysłów, niebezpieczeństw i ciemnoty. I tylko od was zależy, co sobie z tego wybierzecie."
Fragment końcowy książki.
=====
To nie jest książka o gotowaniu. To nie jest książka o kuchni. To fantastyczna przygoda, szalona podróż przez cały kosmos, to szok, dowcip, inteligencja i zagadka kryminalna. 
Saanti Wrtt, magazyn "Galaxia"
=====
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Liczba stron: 511
Oprawa: miękka
Cena z okładki: 37,80 zł
=====
Moja ocena: 9/10
=====
Dalej się nie mogę otrząsnąć po tej książce. Jest cudna! :3 Polecam.
Piszcie czy czytaliście, lub pytajcie, jeśli jeszcze coś chcecie o książce wiedzieć. :) 

Cześć, pozdrawiam, Rafał.

7 komentarzy:

  1. Książki jeszcze nie czytałam, aczkolwiek mam za sobą "Siewcę Wiatru" tej autorki (świetna!), więc na pewno chciałabym poznać bliżej jej twórczość.
    P.S. Bardzo ładny szablon, przyciąga wzrok. ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Autorki niestety nie znam, bo niestety rzadko sięgam po tego typu literaturę. Fabuła wydaje się być bardzo ciekawa, a okładka nie odstrasza, wręcz przeciwnie - chyba oddaje treść książki :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Nominowałam twój blog w Liebster Adward. Informacie znajdziesz na moim blogu
    http://fantasy-lovestory.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  4. muszę przyznać, że w większości odgadłeś bez pudła :D sznurówki noszę jako zastępczą parę, czasem też zwiążę nimi włosy albo użyję jako paska do spodni. dlatego zawsze kupuję te wielofunkcyjne ♥

    OdpowiedzUsuń
  5. bardzoooo przyjemny blog ;) pozdr.akleks

    OdpowiedzUsuń
  6. Okładka mnie jakoś niezaciekawiła, ale twoja recenzja bardzo. Nie znam autorki, bo niestety rzadko trafiam na polskie ksiazki. Przeczytam niedługo :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Mnie się akurat okładka średnio podobała - charakterystyczny dla Fabryki lekki turpizm to nie jest to, co tygryski lubią najbardziej.;)

    Co do reszty w zasadzie się zgadzam, zwłaszcza co do ilości ras, nawiązań popkulturowych i ogólnego kolorytu lokalnego. Nawet miałam kiedyś silne parcie na trzaśnięcie portretu pewnej syreniej kuchareczki, ale plany odsunęły się w bliżej nieokreśloną przyszłość...

    OdpowiedzUsuń