środa, 27 maja 2015

"Zimowa opowieść" Mark Helprin

Przez ostatnie miesiące na blogu działo się zatrważająco mało... I wyżej widzicie właśnie jednego z winowajców tego całego zastoju. Chociaż zaczęło się tak niewinnie. Czytałem książkę za książką i gdy brałem do ręki Zimową opowieść, myślałem, że też pójdzie mi całkiem szybko, a tymczasem męczyłem ją jakieś... dwa miesiące? Więcej? Sam nie wiem. Zerkałem do niej, wertowałem kilka stron i odkładałem, bo mózg wołał pomocy. Ale wziąłem się za siebie i dotrwałem do końca. Co prawda Helprin odebrał mi wiele sił życiowych i przez niego patrzyłem na książki jak na moich śmiertelnych wrogów, jednak, uwaga, nie żałuję. Nie żałuję, że Zimową opowieść przeczytałem, że spędziłem te długie godziny w nienormalnej, nielogicznej i przytłaczającej rzeczywistości. Bo jednocześnie było magicznie i uzależniająco. Jeśli nie rozumiecie moich odczuć, to nie martwcie się, bo ja też nie. Tak samo jak przez większość rozdziałów nie rozumiałem powieści Marka Helprina. 

Właściwie nawet za bardzo nie wiem, o czym ta książka była... Tyle tu się działo, tak wiele elementów nie miało sensu, zupełnie nie można było nadążyć za tym, co się tam rozgrywało. Wszystko kręci się wokół Nowego Jorku i tego, co robi on z ludźmi. I właściwie ta książka jest trochę jak to miasto - gwarna, gwałtowna, magiczna, ogromna, nie do ogarnięcia. Nie wyobrażam sobie, jak niesamowita musi być więź autora z tym miastem i ile ono dla niego znaczy oraz co musiał zażywać podczas pisania, że stworzył dzieło tak pokręcone, nierealne, wykraczające poza granice wyobraźni... Może i czasem w trakcie lektury, gdy pytałem siebie "Dlaczego ja?" i przeklinałem całą tę opowieść-sropowieść i jej autora, to tego nie zauważałem, ale z czasem doceniłem zimową historię o Nowym Jorku, latającym koniu, klonujących się w nieskończoność gangsterach i silnej, prawdziwej miłości między nagą, chorą dziewczynką oraz oprychem, który chciał obrabować jej dom.  

Jednak wciąż Zimowa opowieść kojarzy mi się z maaaaasą nieprzyjemnych chwil, kiedy naprawdę snułem plany, że gdy już ją skończę, to podrę ją, spalę i rozrzucę prochy na cztery strony świata, a tu nawrzucam takich pomyj i przekleństw, jakich jeszcze świat nie widział. Sobie też niejednokrotnie mówiłem, jaki to jestem głupi, że ta zasada, że jak zacząłem książkę, to muszę ją skończyć, jest nienormalna i w ogóle to nikt takich nie stosuje, i że jak w ogóle mogłem przytaszczyć do domu taką kupę tekstu stworzoną na haju czy w innym stanie oświecenia, zen czy czegokolwiek. I dalej trochę rzygać mi się chce, gdy widzę tę okładkę, bo mam już jej zdecydowany przesyt, ale myślę, że gdyby ta książka nie wyzwalała takich emocji, to nie byłaby taka fajna. Bo trzeba jej przyznać, że jednak ma w sobie coś uzależniającego - mimo że doprowadzała mnie do szału, to brnąłem w nią, bo chyba podświadomie chciałem zobaczyć, czym autor uderzy mnie na końcu, jak zakończy tę psychotropową epopeję. I dotarłem. I, jak już mówiłem, nie żałuję. I na pewno jeszcze kiedyś do tej pozycji wrócę, tym razem jednak będąc przygotowanym na to, co zastanę w środku. I w pełni gotowym na odkrycie nowych, nienormalnych, fascynujących i przyprawiających o białą gorączkę rzeczy. 

I jednak polecam czytać zimą, co już sugeruje sam tytuł. Wiadomo, klimacik i te sprawy. Ale też ma się taki przymulony, spokojny nastrój... i dużo czasu, by przez tę cegłę przebrnąć - bo to nie jest ani trochę prosta sprawa. Jeśli lubicie nowe doświadczenia i macie na zbyciu trochę nerwów do rozstrojenia i włosów na głowie do wyrwania... oraz jeśli lubicie przygody magiczne, niepowtarzalne i takie, które ciężko ogarnąć umysłem, to już macie idealną lekturę na czas, kiedy spadnie śnieg. Nie porywajcie się za nią w środku lata - albo na wiosnę - taka moja mała rada. Chociaż, co kto lubi. Miłych doznań z Markiem Helprinem... lub spokojnego życia bez Marka Helprina! 

Autor: Mark Helprin 
Tytuł: Zimowa opowieść
Tytuł oryginalny: Winter's Tale
Rok wydania oryginalnego/polskiego: 1983, 2014
Tłumaczenie: Maciej Płaza, Joanna Dziubińska 
Cykl/seria wydawnicza: -
Wydawca: Wydawnictwo Otwarte
Liczba stron: 696
Cena z okładki: 49,90 zł
Moja ocena: 5/10 - nie wiem, jak mam to ocenić liczbowo, więc ustawię się pośrodku punktacji

5 komentarzy:

  1. Chciałabym ja przeczytać. Ale chyba właśnie jednak zimą :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Zaczęłam ją czytać , doszłam do połowy ,ale ją porzuciłam.Za jakiś czas do niej wrócę ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Hahaha, znam to - jakaś książka wkurza cię niemiłosiernie, męczysz się z nią zatrważająco dużo czasu, a kiedy docierasz do końca, nie jesteś w stanie jej zjechać i nazwać gniotem. ja myślę, że to po prostu lektura dla odpowiednio zachwyconego takim stylem odbiorcy. Ja pewnie bym się przy niej wynudziła, ale znam ludzi, którzy na bank będą nią zachwyceni. Dla każdego co innego :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Raz za czasu to fajnie, ale mam nadzieję, że przynajmniej przez następne pół roku nie trafię na podobną książkę. To by do końca zniszczyło mój czytelniczy rok. :|

      Usuń
  4. Ach, jakoś intuicyjnie wciąż odkładam tę książkę na później, na czas, kiedy będę mogła poświęcić jej więcej uwagi. Ale muszę przyznać, że Twoja opinia wcale mnie nie zachęciła...

    OdpowiedzUsuń