niedziela, 27 października 2013

"Insygnia. Wojny światów" S. J. Kincaid

"Insygnia. Wojny światów" S. J. Kincaid

Wojny od zarania dziejów przynosiły niesamowite straty. Ginęli ludzie, płonęły wsie i miasta, po ziemiach panoszyły się głód i choroby. Ale nikt nie spodziewał się, że postęp techniczny doprowadzi do konfliktu tak wielkiego, że zostanie on obwołany "wojną światową". Jednak stało się, wybuchła pierwsza. Jej okrucieństwo sprawiło, że ludzie za wszelką cenę chcieli zapobiec kolejnej takiej katastrofie. Jednak już 20 lat później wybuchła następna - jeszcze bardziej krwawa i destrukcyjna. Trzeciej wojny światowej nikt chyba sobie nie wyobraża. Przy pomocy broni atomowej Ziemia mogłaby się stać planetą jałową, pozbawioną jakiegokolwiek życia. Strach nawet o tym pomyśleć. Ale może ludzie wcale nie są tacy głupi... Przecież można załatwić to w całkowicie inny, wydawałoby się niegroźny dla człowieka sposób. A mianowicie użyć do walki robotów i przenieść ją... w kosmos.


"Prawda jest taka [...], że ludzie zawsze pozostaną tylko ludźmi. [...] Dopóki ludzie są zdolni do zazdrości i nienawiści, dopóty na świecie będą wojny".

Ziemia jest wyniszczona działalnością człowieka. Flora praktycznie wymarła, wody są zanieczyszczone. Światem rządzą wielkie korporacje, którym nic nie jest w stanie się przeciwstawić. Państwa podzieliły się na dwie, wrogie sobie frakcje. Blok Indo-Amerykański walczy z Ruso-Chinami; trwa III wojna pozaziemska. Nie biorą w niej jednak udziału homo-sapiens jako tacy, oni jedynie sterują robotami, które wzajemnie wyniszczają się w kosmosie. W takiej właśnie rzeczywistości żyje Tom Raines. Tuła się po Ameryce z ojcem-hazardzistą, bez dachu nad głową, stałego miejsca do spania i regularnego posiłku. Nie ukończył nawet szkoły, umie jednak grać w gry. W automatach praktycznie nie ma sobie równych - jest bystry, zwinny i potrafi szybko reagować. Ma też wielkie marzenie. Chce wyrwać się spod skrzydeł swego ojca i zostać kadetem w Wieży Pentagonu, elitarnej akademii wojskowej, której członkowie biorą udział w bitwach w przestrzeni kosmicznej. I pewnego dnia otrzymuje taką propozycję. Nie wie jednak, jak wielką cenę będzie musiał za to zapłacić...

Insygnia. Wojny światów to debiut literacki S. J. Kincaid, młodej Amerykanki. Rozpoczynając swoją przygodę z jej dziełem, właściwie nie wiedziałem czego się spodziewać. Traktowałem lekturę jako wypełniacz wolnego czasu, miłą i przyjemną. Jednak pewne oczekiwania sobie wyrobiłem - wszechobecne wysokie oceny i pozytywne recenzje dały mi do myślenia, że książka faktycznie może być dobra. I zaczęło się naprawdę obiecująco. Ale im więcej kartek przewróciłem, tym moje zdanie na temat Insygniów... stawało się mniej pozytywne. Nie podobało mi się wiele rzeczy. Przede wszystkim to, że bohaterom szło za łatwo, mieli zbyt sielankowe życie. Niby pewne trudności przed sobą posiadali, czegoś musieli się wyrzec i jakieś kłody los pod nogi im rzucał, jednak nie poczułem tego. Opisy takich trudności nie były na tyle przekonujące, abym odebrał je jako coś naprawdę złego i ciężkiego w rozwiązaniu. Gdy różne postaci starały się uporać z takimi sytuacjami przychodziło im to bardzo szybko, wszystko wyglądało jak błahostka, którą pstryknięciem palców da się rozwikłać. To właśnie uczyniło w moich oczach całą fabułę mocno naciąganą, nienaturalną nawet w obliczu fantastyki.

A teraz trochę z innej beczki, zapytam czy znacie taki oto scenariusz: Nastolatek ma problemy (często spore), brak mu wyjątkowych zdolności, ale ma wielkie marzenia. Nagle okazuje się, że to marzenie może się spełnić, a on/ona wyrwać ze swojego dawnego życia i zostać tą postacią ze snów, którą zawsze chciał(a) być. Kojarzycie? Nie jedna młodzieżówka opiera się już na takim schemacie, w kolejnych książkach zmieniają się tylko po prostu imiona bohaterów i tło dla ich historii. Insygnia. Wojny światów to właśnie dzieło tego typu. Bardzo mnie to rozczarowało, bo o ile ciekawe spojrzenie na 'wojnę' w przyszłości i dość dobre przedstawienie dystopijnej wizji świata spodobało mi się, to już właśnie sama historia Toma nie za bardzo i ogólnie sam Tom zbytnio nie przypadł mi do gustu. Często mnie irytował lub zachowywał się sztucznie, nieodpowiednio do danej sytuacji. I właściwie nie wiem dlaczego, bo cała kreacja bohaterów autorce się udała, każdej personie nadała ona własne cechy charakteru i różne osobowości. Jednak właśnie Tom, z którym podczas czytania spędziłem najwięcej czasu, nie zaskarbił sobie mojej sympatii. Może w kolejnych częściach się to zmieni - na lepsze, oczywiście.

Jak już w powyższych akapitach wspominałem, wszystko dzieje się w dystopijnym świecie. W ostatnich miesiącach książek tego typu jest dużo, więc czytelnicy lubiący ten gatunek mają w czym wybierać. Ale Insygnia... na ich tle zdecydowanie się wyróżnia. Autorka postawiła bardziej na opisanie ludzi - ich przeżyć i odczuć. Nie skupia się tutaj na świecie przedstawionym, ale właśnie na postaciach. Opisuje dokładnie każdą z osobna, łączy ze sobą różnymi więzami i pokazuje odbiorcy ich zachowania oraz cele, do których dążą. I może kreacja głównego bohatera nie przeszła w moim odczuciu zbyt sprawnie, to reszta osób jest jak najbardziej w porządku. Byłem w stanie niektórych polubić, do innych zaś nabrać niechęci. Pewnie też dzięki temu tak bardzo wkręciłem się w fabułę - czytało mi się naprawdę dobrze i szybko, i mimo że język autorki nie był w 100 % idealny, to jednak jestem na to w stanie przymknąć oko, bo w ogólnym rozrachunku nie było najgorzej. Dużą rolę w książce odgrywał także humor. Pisarka potrafiła niektórymi wypowiedziami naprawdę mnie rozbawić, tak, że pewien fragment czytałem po kilka razy i zawsze śmiałem się tak samo głośno.

"W całej historii świata nie ma człowieka, który osiągnąłby sukces, kierując się wyłącznie dumą, kto nie uśmiechnąłby się w razie potrzeby do tych, których nienawidzi, kto nie grałby z innymi, nawet gdyby mu się to nie podobało".

Czas spędzony na lekturze recenzowanej pozycji uważam za udany. Mimo że kilka rzeczy mi się nie spodobało i nie uważam jej za tytuł, który koniecznie trzeba przeczytać, to tak czy siak warto po niego sięgnąć, jeśli nie ma się nic innego pod ręką.


Autor: S. J. Kincaid
Tytuł: Insygnia. Wojny światów
Tytuł oryginalny: Insignia
Tłumaczenie: Janusz Ochab
Cykl/seria wydawnicza: Insygnia - tom I
Wydawca: Wydawnictwo Literacki Egmont
Liczba stron: 472
Cena z okładki: -

Moja ocena: 6/10


7 komentarzy:

  1. Widziałam tę książkę ostatnio w bibliotece, ale jej nie wzięłam. Sama nie wiem, dlaczego. Może dlatego, że zobaczyłam ją dopiero, gdy wychodziłam, a miałam już dwie reklamówki książek. :D
    Jeśli będzie podczas mojej następnej wizyty w bibliotece to może się skuszę.
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  2. Mnie Insygnia bardziej się spodobały i jakoś nie zwróciłam uwagi na to, że większość rzeczy szła im tak lekko. A z humorem się zgadzam, świetny był :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Mi się książka bardzo podobała. Masz racje z tym schematem ale raczej nie przeszkadzało mi to. Naprawdę dobry pomysł i ciekawi bohaterowie zaważyli na mojej wysokiej ocenie

    OdpowiedzUsuń
  4. Czytałam i mi się spodobała, mam nadzieję, że zostanie wydana kolejna część.

    OdpowiedzUsuń
  5. Jestem pewna, że kiedyś gdzieś widziałam tę książkę. Może była to biblioteka? Może księgarnia? A może zupełnie inne miejsce. W każdym razie nie skusiłam się na nią wtedy i pewnie teraz także się nie skuszę lub tak jak napisałeś. Sięgnę po nią wtedy, kiedy nie będę miała już nic innego do czytania :) Pozdrawiam ;***

    OdpowiedzUsuń
  6. A ja tej książki nigdzie nie widziałem i chyba gdybym ją zobaczył to bym po nią nie sięgnął niestety :) Mimo to recenzja bardzo fajna, pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Mam ją w kolejce do przeczytania, bo tak czeka na półce i czeka... i się doczekać nie może ; p

    OdpowiedzUsuń